Czy rynek mieszkaniowy pęknie jak bańka mydlana? Sprawdź, zanim kupisz!

Czasami masz wrażenie, że ceny mieszkań rosną szybciej niż drożdżówki w szkolnym sklepiku? Nie jesteś sam. W 2025 roku temat nieruchomości znowu wraca jak bumerang, a eksperci nie do końca mówią jednym głosem.
Co się dzieje na rynku?
Przez ostatnie kilka lat rynek nieruchomości w Polsce dostał niezłego kopa. Najpierw pandemia i szalony popyt, potem inflacja i ucieczka z gotówką do cegieł, a teraz... no właśnie, teraz mamy pewne zatrzymanie. Ceny w wielu miastach przestały rosnąć jak na drożdżach, a niektóre wręcz lekko spadły. Ale to nie znaczy, że zrobiło się tanio jak w dyskoncie na promocji.
Bańka na rynku nieruchomości
Porozmawiajmy chwilę o tej całej „bańce”. Czy naprawdę zbliżamy się do momentu, w którym wszystko pęknie z hukiem? Cóż, sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. Bo z jednej strony mamy rekordowe ceny, a z drugiej – ogromny niedobór mieszkań. Polska nadal boryka się z deficytem lokali, zwłaszcza w aglomeracjach. I właśnie ten deficyt sprawia, że nawet jeśli popyt chwilowo przygasł, ceny nie chcą spadać.
Ale... są sygnały ostrzegawcze. Coraz więcej ludzi łapie się za głowę, widząc oferty typu: 30 m² za pół miliona złotych. Wzrasta liczba mieszkań, które „wiszą” na portalach miesiącami. No i jeszcze jedna rzecz – kupujący są bardziej ostrożni. To już nie te czasy, gdy kawalerki znikały z rynku w 15 minut.
Czy to pęknie? Może nie od razu, ale jeśli stopy procentowe nie spadną, a pensje nie nadgonią cen – korekta może się pojawić. Pytanie tylko: czy to będzie delikatne „psssyt”, czy raczej huk jak z przebitej opony na autostradzie?
Prognozy rynku mieszkaniowego
Część ekspertów prognozuje dalszy wzrost cen, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie popyt nadal wyprzedza podaż. Inni studzą emocje – twierdzą, że przy obecnych stopach procentowych i coraz mniejszej zdolności kredytowej wielu Polaków, rynek może wyhamować.
Deweloperzy też nie pomagają – budują mniej, bo koszty materiałów budowlanych poszły w górę. Do tego dochodzi brak rąk do pracy. Efekt? Mniej mieszkań na rynku, czyli potencjalnie wyższe ceny. Ale czy to wystarczy, by rynek znowu eksplodował? Tu zdania są podzielone.
Nie oszukujmy się – nikt nie ma szklanej kuli. Może jeszcze podskoczą, może spadną. Eksperci się sprzeczają, a rzeczywistość i tak często robi swoje. Pamiętasz, jak wszyscy mówili, że po pandemii będzie krach? No właśnie. Nic z tego nie wyszło.
Na pewno warto obserwować lokalny rynek. Czasem w jednym mieście ceny stoją w miejscu, a dwa województwa dalej rosną jak szalone. Do tego dochodzą nowe inwestycje, infrastruktura, strefy ekonomiczne – to wszystko ma znaczenie.
Jeśli myślisz o kredycie, musisz liczyć się z tym, że rata potrafi zjeść sporą część wypłaty. I to nie tylko teraz, ale też w przyszłości. Bo kto wie, czy za 5 lat nie podniosą znowu stóp? A może obniżą? Może. Ale czy chcesz ryzykować?
Warto też sprawdzić swoją zdolność kredytową, zanim zacznie się marzyć o mieszkaniu z balkonem. Banki patrzą teraz bardziej podejrzliwie niż kiedyś. Zmieniły się rekomendacje, pojawiły się nowe zasady i wymagania.
Biuro Informacji Gospodarczej, a zakup mieszkania
Zanim podejmiesz decyzję o kredycie hipotecznym, warto zajrzeć do swojego profilu w Biurze Informacji Gospodarczej. To właśnie tam trafiają dane o wszelkich nieuregulowanych zobowiązaniach – rachunki za telefon, Internet, prąd, faktury za usługi czy zaległości wobec firm windykacyjnych.
Dlaczego to takie ważne? Bo banki sprawdzają nie tylko BIK, ale coraz częściej zaglądają też do BIG-u. Jeden wpis o niezapłaconej fakturze sprzed dwóch lat potrafi skutecznie zablokować decyzję kredytową. I to bez ostrzeżenia. Co gorsza – nie zawsze jesteś świadomy, że taki wpis w ogóle istnieje.
Warto więc zrobić mały research i dowiedzieć się jak sprawdzić siebie w BIG, zanim pójdziesz do doradcy kredytowego. Na stronie BIG InfoMonitor możesz raz na pół roku pobrać swój raport całkowicie za darmo. Zajmuje to może 15 minut, a może zaoszczędzić Ci wielu tygodni frustracji. Jeśli coś tam znajdziesz – masz czas, by to wyjaśnić, uregulować i usunąć. To jak wyczyszczenie butów przed ważnym spotkaniem – niby drobiazg, ale robi różnicę.
Ratalne pożyczki pozabankowe – ratunek czy ryzyko przy wkładzie własnym?
Wkład własny – brzmi niewinnie, ale potrafi być największą przeszkodą na drodze do własnego mieszkania. Bank chce minimum 10%, czasem 20%. A tu budżet napięty, inflacja zrobiła swoje, a oszczędności… no cóż, nie zawsze są. I wtedy pojawia się pokusa – „a może wezmę pożyczkę pozabankową na wkład?”.
Pomysł teoretycznie prosty: bierzesz pożyczkę na raty, masz środki, pokazujesz bankowi, że wkład jest i gotowe. Tylko że w praktyce wygląda to dużo mniej kolorowo. Banki bardzo dokładnie sprawdzają, skąd pochodzą Twoje środki. Jeśli wykryją, że wkład własny pochodzi z pożyczki – zwłaszcza tej pozabankowej – mogą uznać, że próbujesz ominąć system. A to dla nich sygnał ostrzegawczy. Efekt? Wniosek może polecieć do kosza.
Poza tym – dwie raty na raz? Jedna dla firmy pożyczkowej, druga dla banku? Brzmi jak stres i ciasny budżet. Nawet jeśli dasz radę, to każdy nieprzewidziany wydatek – awaria auta, wyższy czynsz, inflacja – może Cię wytrącić z równowagi finansowej.
A jeszcze inna kwestia – warunki pożyczek pozabankowych bywają bardzo nierówne. Wysokie RRSO, dziwne opłaty, konieczność wykupu „ubezpieczeń” albo prowizji, które bolą bardziej niż przeprowadzka bez windy. Dlatego zanim podpiszesz jakąkolwiek umowę – czytaj, pytaj i porównuj.
Jeśli naprawdę nie masz innego wyjścia, rozważ wsparcie od rodziny, sprzedaż czegoś wartościowego lub zaciśnięcie pasa i jeszcze kilka miesięcy oszczędzania. Tak, to boli. Ale mniej niż świadomość, że przez pośpiech utopiłeś się w ratach.
Mieszkanie z rynku wtórnego czy pierwotnego
A skoro już kombinujesz nad zakupem, to pewnie masz dylemat: nowe czy używane? No właśnie – klasyk.
Rynek pierwotny kusi nowością, estetyką i brakiem konieczności remontu. Wprowadzasz się i pachnie jeszcze świeżą farbą. Do tego często dostajesz miejsce postojowe, windę i sensowną infrastrukturę. Ale uwaga – często to tylko dziura w ziemi i dwa lata czekania. No i jeszcze standard „deweloperski”, czyli: masz ściany i okna, ale wszystko inne robisz sam.
Rynek wtórny? Tu masz większą szansę na lokalizację blisko centrum, sprawdzonych sąsiadów i klimat starych kamienic albo bloków z duszą. Czasem też – niższą cenę. Ale licz się z remontem. I to nie zawsze kosmetycznym. Do tego dochodzi ryzyko, że poprzedni właściciel coś zataja.
W skrócie? Jeśli zależy Ci na czasie i lokalizacji – wtórny. Jeśli chcesz wszystko od zera po swojemu – pierwotny. Oba rozwiązania mają plusy i minusy. Pytanie, co dla Ciebie jest ważniejsze.
źródło: materiał prasowy nadesłany / sponsorowany
