Komu kwiaty na Czystem? cz. II/Paweł Janicki
Zwolennicy traktowania Kokolskiego jako patrioty uważają, że walczył on z okupacją sowiecką. Zgoda. Ale napadając na Gminne Spółdzielnie, Urzędy Pocztowe i gorzelnie nie napadał na SOWIECKIE instytucje – ale POLSKIE. Nawet, jeżeli była to Polska Ludowa – to jednak POLSKIE! To były polskie pieniądze – owoc pracy polskich obywateli i polskiego narodu. Tych pieniędzy nie wypracowała władza sowiecka, ale nasi dziadowie. A więc zastanówmy się, czy wystarczy przypiąć sobie Orzełka do czapki, by rabując sklepy i rozbrajając milicjantów (którzy i tak zazwyczaj się nie bronili) można później chodzić z aureolą bohatera i patrioty? Może warto zanim sięgniemy po kwiaty przeczytać opracowania panów Bednarka czy Wróbla – którzy z racji tego czym się zajmują i gdzie pracują wiedzą nieco więcej niż my i mają dostęp do większej ilości dokumentów. A dopiero po tej lekturze podejmijmy decyzję – kogo warto nazwać Bohaterem.
Są dowódcy podziemia niepodległościowego, którzy faktycznie dokonywali bohaterskich czynów. Przykładowo rozbito (…) trzy obozy specjalne NKWD w Piotrkowie, Nowinach i Rembertowie, w których więziono żołnierzy AK przed ich wywiezieniem w głąb Związku Sowieckiego. Z kolei, w obozie koncentracyjnym w Błudku śmiałym nocnym atakiem zlikwidowano całą ochronę tego obiektu, uwolniono kilkuset więźniów, po czym rozstrzelano pięciu oficerów NKWD stanowiących jego sowiecką komendę3 . Takie akcje można nazwać bohaterstwem! Tymczasem zwolennicy naszego „Groźnego” za wzór bohaterstwa i patriotyzmu uważają rozbrojenie 2-3 osobowych posterunków MO z pomocą 40-osobowego oddziału (akcja w Zbiersku, Warcie i wiele innych)! No to faktycznie bohaterski wyczyn - przy stosunku sił jak 20:1! Kiedy jednak na Czystem stosunek sił zmieniła się jak 6:1 – bohaterowie poddali się bez walki! I tak na koniec jedno wspomnienie świadków tamtych czasów:
To była banda! Ja to pamiętam bo sama widziałam co zrobili na weselu, bo tam byłam jako gość. Byłam młodą dziewczyną. Wesele było zaraz po wojnie. Wtedy mówili, że tu banda grasuje. Oni godzili w wojskowych mundurach, ale po cywilnemu też. Tylko nie wszyscy razem chodzili. Nazwiska to nie znam. To było w Sacałach pod Brudzewem. Tam bym zaproszona na wesele. Żeniła się córka gajowego. Jedli u niego w domu, a zabawa była obok w pałacu. Pałac już stał pusty. Piękny był! I tam tańcowali. Na tym weselu był trzech z tej bandy. Jeden w woskowym mundurze, w oficerkach - a dwóch po cywilnemu. I byli tam milicjanci, bo jak ten był gajowym to ich przecież znał i zaprosił. I ci milicjanci tamtych poznali, wsadzili na bryczkę i pojechali na posterunek do Brudzewa. Ale czy ci im z tej bryczki uciekli – czy tych milicjantów przekupili – to tego nie wiem. Ale oni później wrócili na to wesele. I mieli automat. Jak zaczęli strzelać to wszyscy uciekali gdzie kto mógł! Ja ze strachu to się za drzwiami schowałam! Całe wesele rozpędzili! (…). Dobrze już nie pamiętam, ale chyba jeszcze muzykantowi harmonię wtedy zabrali. (…). Rano, to w parku znaleźli takiego Józka Urbańskiego. Tam go zabili i zostawili. Mówili, że on z tymi partyzantami współpracował. Jego własna żona nawet nie wiedziała, że on zginął. Dopiero rano się dowiedziała. To potem we wsi mówili, że „kto dołki kopie to sam w nie wpadnie”. To pamiętam, bo to na własne oczy widziałam!
Oczywiście trudno w tym zeznaniu stwierdzić, że na weselu był sam „Groźny”. Mógł to być ktoś inny z jego oddziału lub - co jednak jest mało prawdopodobne – jakiś dezerter. W końcu dezercja w oddziale była na porządku dziennym i uczyniło tak ponad 50% stanu osobowego! Jednak opisane zdarzenie doskonale ukazuje metody działania niektórych tzw. oddziałów podziemia niepodległościowego. Jednak kolejna osoba (także żyjąca) dodaje: (…) A ta banda to grasowała. Mój tato to też był 2 razy pod ostrzałem. Ten „Groźny” też miał tu swoich ludzi. Tu, z naszego terenu oni byli. Tatuś opowiadał, że kiedyś był u fryzjera, a jeden z tej bandy przyszedł i jak go zobaczył u tego fryzjera to się go spytał: „A co ty? Ty jeszcze żyjesz?” Więc tato to już się nie ogolił ale zaraz przyszedł do domu. A drugie zdarzenie to było na weselu. Bo tato był muzykantem – samoukiem. Grywał i u Żydów, u Cyganów, u Katolików. To wesele było u państwa Bazelów. Tato grał, i wtedy wywołali ojca na dwór. I uszykowali się, żeby go zastrzelić. I wtedy tylko czekali aż przyjdzie ten „Groźny”. I jak on się zjawił, to spojrzał i powiedział: „Nie, Boleś. Ciebie zostawiamy – idź graj!”. Tata tak sobie kojarzył, że to było dlatego- że on w tym domu Zajfa mieszkał. Takiego milicjanta też zabili. Nie wiem dlaczego, bo on podobno był dobrym człowiekiem. On był dobry dla ludzi – zabili go bez powodu. Pobili też młynarza. Dolido się nazywał. O tym Dolido też dobrze się ludzie wypowiadali – bo on udostępnił jakiś agregat z tego młyna i niektórzy mieli z niego światło. Może więc warto posłuchać ludzi, którzy mają więcej niż 30 lat i lepiej wiedzą, jakie wówczas były czasy? Czasem warto „umieć słuchać”! Naszą narodową wadą jest popadanie w skrajności. Lubimy widzieć tylko dwa kolory - czarny lub biały. Tymczasem historia ma jeszcze całą gamę odcieni szarości. Pomyślmy nad tym! Czasem warto trochę myśleć!
Paweł Janicki
3 Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945, Wrocław-Warszawa-Kraków 1991, t. V, s. 384.